Triathlon – sport dla twardzieli? Ale dlaczego? W końcu każdy (no może prawie) umie pływać, jeździć na rowerze i biegać.
Tak jak prawie każdy umie kręcić kierownicą, wciskać pedały i wrzucać biegi 😉 Pytanie tylko jak mu wychodzi wykonywanie tych czynności naraz – czytaj pływanie, pedałowanie, bieganie jedno po drugim na niemałych dystansach. Warto sprawdzić 😉
Po zaliczonym maratonie rozpocząłem poszukiwania kolejnych celów. Jednym z najczęściej chodzącym mi po głowie był triathlon. Ze względów na dystans (half Ironman) i dość luźne limity czasowe, jedynym wartym uwagi i będącym jednocześnie w moim zasięgu wydawał się ten w Borównie 1,9 km pływania + 80 km rowerem + 21,1 km biegu.
Cel był ambitny, bo oprócz dystansu, niejakim problemem pozostawał fakt, że nigdy wcześniej nie startowałem w triathlonie. Niby umiem pływać, jeździć na rowerze, no i bieganie wychodzi mi jako tako ale jak pogodzić to wszystko za jednym zamachem? To trochę jakby umieć wrzucać biegi, poruszać kierownicą i wciskać pedały ale nigdy wcześniej nie prowadzić samochodu.
Tak się trochę tłumaczę, bo prawdę mówiąc to Borówno trochę mnie przerażało i wydawało się ogromnie odległe. Postanowiłem zatem, że zanim złapię byka za rogi, posiłować się trochę z cielaczkiem.
Przewalając internet w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego startu, znalazłem info o triathlonie w Chełmnie. Dystans olimpijski czyli w takim na jakim startują zawodowcy na Olimpiadzie. Chełmno nie na końcu świata. Termin też do zaakceptowania. I przede wszystkim żadnych nagród, a więc szansa, że nie będzie za dużo profi, tylko amatorzy. Niby miejsce nie ważne ale zawsze miło jest być przynajmniej przedostatnim 😉
Organizatorzy wprawdzie nie zmuszali do wcześniejszych wpłat ale żeby w ostatniej chwili nie wpadł mi do głowy pomysł, żeby zdezerterować, przepraszam, „znaleźć wiarygodne wytłumaczenie dlaczego mój start jest niemożliwy” wpłaciłem wcześniej startowe i zamówiłem nocleg w hotelu. W wyjeździe miała mnie wspierać rodzinka także odwrotu nie było.
Treningi
Delikatne treningi pływackie i jazdę na rowerze do pracy zacząłem w maju. Po Ekidenie (29 maja) właściwie zaprzestałem treningów biegowych. Z prostego powodu. Nie starczało mi już czasu, bo starałem się codziennie jeździć rowerem lub chodzić na basen. W końcu triathlon to 3 dyscypliny, a nie tylko bieganie. A ja umiałem właściwie tylko biegać.
Pływania kraulem uczyłem się z internetu. O ile żabką byłem w stanie przepłynąć przez godzinę właściwie non stop to kraul powodował u mnie „zatykanie” po pierwszym basenie.
Pozostało zatem opanowanie paniki, nauka oddychania i poprawa techniki. A właściwie nauka techniki. Na początek wziąłem pod lupę układ rąk i oddychanie. Po pewnym czasie doszedłem do tego, że osiągałem podobny czas kraulem co żabką i potrafiłem przepłynąć 40 basenów w seriach po 10. Tak, tak czas podobny co wcale nie oznaczało, że czułem się podobnie pewnie. Raczej wyrobiłem w sobie pewien automatyzm i nie łapałem bezdechu po 2, 3 długościach basenu.
Patrząc na czasy osiągnięte w Chełmnie w 2010 roku doszedłem do wniosku, że mam jeszcze jeden problem. Za wolno jeżdżę na rowerze. Gdy czytałem o średniej powyżej 30 km/h na dłuższym dystansie to zastanawiałem się gdzie ja jestem ze swoją 20-25km/h! Jazda do pracy i z powrotem nie była więc lekką przejażdżką, tylko gnaniem na maksa. Okazało się, że te 13 km to stanowczo za mało jak na treningi traithlonistów. Ale co zrobić, przecież nie będę jeździł do roboty przez Bielany.
Sprzęt
Z rowerem wiązało się jeszcze kilka problemów. Odkąd zacząłem czytać forum X-tri okazało się, że w kwestii technologii jestem 100 lat za … początkującymi amatorami. Brakuje mi lemondki, slicków, butów kolarskich, a przede wszystkim szosówki. Moje niezachwiane postanowienie, że nie będę zaczynał uprawiania sportu od kupowania sprzętu i gadżetów zaczęło się … chwiać. Oni na pewno jeźdżą tak szybko bo mają ciensze gumy, lżejsze rowery itd. Na szczęście ktoś rzucił hasło, że na trasę w Chełmnie szkoda szosówki (źwir i piasek na 15% drogi). Odpadło mi zatem kombinowanie jak tu kupić „kolarzówkę”. Zamianę szerokich opon na slicki uniemożliwiły braki w najbliższych sklepach rowerowych. Pozostało więc zadowolić się oponami pośrednimi (1,75) i nadzieja, że moja strategia jazdy na góralu okaże się zaskakująco trafna.
Na 2 tygodnie przed startem zacząłem się zastanawiać nad ubiorem. Okazało się, że to może być niezła zagadka. Jak tu przepłynąć, przejechać na rowerze i przebiec w tych samych ciuchach. Albo przynajmniej ograniczyć ich zamianę do minimum. Byłem w stanie wyobrazić sobie pływanie w krótkich spodenkach do biegania. Ale jak poradzić sobie z jeżdżeniem na rowerze bez pieluchy? Albo jak pływać z pieluchą, która namoknie w czasie machania rękoma w jeziorze?
Rozwiązanie okazało się dość proste – strój startowy. Przemysł sportowy wymyślił strój dla triathlonistów, który można używać we wszystkich konkurencjach. Wygląda trochę jak jednoczęściowy strój kąpielowy dla kobiet. Czyli jest obcisły, szybko wysycha i ma pełne gacie czyli coś co ma ochronić dupsko przed odciskami. Ma niestety również wady. W Polsce trudno go kupić, a jeszcze trudniej w cenie poniżej 500 zł.
Nie chcąc ryzykować najdroższego w moim życiu stroju kąpielowego jednorazowego użytku, znalazłem strój za podejrzenia niską cenę – 99 zł. Oczywiście okazało się, że ochrona części ciała poniżej pleców jest jedynie iluzoryczna (warstwa cienkiego plolaru) ale na szczęście wysychanie było rzeczywiście ekspresowe.
Start
Pozostał start. Przed 19 czerwca nigdy nie użyłem trzech konkurencji jednocześnie na jednym treningu. Zastanawiało mnie zatem jak zachowa się mój organizm, a szczególnie nogi gdy po pływaniu zacznę jechać na rowerze. A później biec. W czasie treningów starałem się zsiadać z roweru i biegać z nim na zmianę wywołując wśród postronnych obserwatorów wyraz zatroskania na twarzy. To pewnie moja skrzywiona gęba kazała im przypuszczać, że pewnie złapałem gumę lub jakąś chorobę psychiczną.
c.d.n.