Zimowe bieganie cz. 1

Słyszę muzykę. Gość nieźle szarpie druty, miło posłuchać. Już chciałbym pozamiatać podłogę włosami, gdy nagle dostaję kuksańca w bok. Co jest? Przecież dookoła mnie nie ma nikogo?

Nagle wciąga mnie czarna dziura i … otwieram oczy. To moja ukochana żona daje mi znaki, swoim zgrabnym łokciem, żebym w końcu wyłączył budzik grający kawałek AC/DC. Ale dlaczego on gra w środku nocy?! Dookoła ciemnica jak w średniowiecznych lochach, a ja mam wstawać? Alarm w komórce przestaje w końcu piłować ciemności, ja z ulgą przymykam oczy. Jeszcze tylko chwilka, żeby otrząsnąć się z szoku. Uspokoić oddech i podrażnione zmysły. Przytulić się do cieplutkiej żony i zapaść … Zaraz, zaraz dokładnie tak samo zrobiłem wczoraj i przedwczoraj. Dzięki temu plan rannego biegania wziął w łeb. W zeszłym tygodniu, nawet wygrałem ze snem ale jak podniosłem roletę i zobaczyłem zawieje i zamiecie śnieżne, z ulgą położyłem się dalej. W ten sposób można spokojnie przespać całą zimę.

Walka ze śpiochem

Otwieram oczy i doprowadzam się do pionu. Wiem, że samo otwieranie oczu nie pomoże. Powieki dziwnym trafem po kilkunastu sekundach wracają do pierwotnego połączenia, jakby ulegały ciężarowi dodatkowego przyciągania ziemskiego.

Nawet pies nie podrywa się jak zwykle z posłania, tylko unosi głowę jakby zdziwiony, po co jego pan zaburza rytm porannych (ale nie poświtnych) spacerków.

Trochę na oślep idę do łazienki i staram się przepędzić śpiocha zimną wodą. Pierwszy sukces mam na koncie. Teraz pytanie czy pogoda pozwoli mi na kolejne.

Jest szaro i buro, mimo tego, że biało na ziemi. Właściwie nie wiadomo czy to pada śnieg, czy chmury są tak nisko. Wymarzona pogoda.

Chciałbym napisać, że entuzjazm mnie rozpiera i pcha do działania ale nie byłaby to prawda. To raczej samodyscyplina i nadzieja, że po treningu świat będzie smakować zupełnie inaczej. A może wstyd przed samym sobą? W końcu zawaliłem już 2 treningi w tym tygodniu i kilka (naście) w miesiącu.

Ubieranie

Mówi się, że bieganie to najprostszy sport. Nie wymaga wielu akcesoriów, choć ludzie lubiący gadżety znajdą także coś dla siebie. W zimie sytuacja troszkę się zmienia. Trzeba jednak na siebie naciągnąć trochę sprzętu.

Ja hołduję teorii ubierania warstwowego. Na początek podkoszulka techniczna z długim rękawem i ciepłe majtki. Oczywiście z dodatkiem lycry bo 100% cotton w zimie przemiękną od potu po 20 minutach. Moje niestety są dość obcisłe, przez co układanie sobie tego i owego zajmuje trochę czasu. Podkoszulka ma siateczkę na plecach, choć i to niewiele pomaga. Po treningu zazwyczaj można ją wyżymać.

Druga warstwa to bluza z długim rękawem (92% poliester + 8% elastyna) i kołnierzem, który chroni gardziołko oraz coś co faceci uwielbiają najbardziej – spodnie legginsy.

Pamiętam jak wiele walk ze sobą musiałem wygrać, żeby wybiec „do ludzi” w obcisłych rajtuzach. I nawet nie o tych ludzi tu chodzi. Okres zakompleksionego nastolatka, któremu się wydaje, że wszyscy dookoła nie mają nic innego do roboty tylko gapienie się na mnie i zachodzenie w głowę „jak można tak wyglądać”, mam już dawno za sobą. Po prostu nałożenie na dolne kończyny obcisłego materiału powodowało poczucie nagości. Jakbym wyszedł biegać „z gołym tyłkiem”. Dopiero rewelacyjne poczucie trzymania ciepła w spodniach (jakkolwiek to brzmi), przekonało mnie, że nie ma nic lepszego. Chrzanić krzywiznę nóg, czy wykroczenia przeciw estetyce widoków. Legginsy rulez.

Wreszcie trzecia warstwa. Szybki rzut oka na termometr. –5 czyli nie potrzebuję dodatkowej koszulki pod bluzę. Zostaje kurtka – leciutki sztormiak czy jak kto woli wiatrówka. Super cienka, jedna warstewka ale świetnie zatrzymuje ciepło, odcina od wiatru i utrudnia mrozowe penetracje moich spoconych pleców. Trochę jak owinięcie ciała folią.

Pozostają jeszcze dodatki, których brak drastycznie przemienia zadowolenie z treningu w uczucie drętwiejących z zimna rąk czy uszu. Mówiąc po ludzku, rękawiczki i opaska na uszy. Nie lubię czapek z dwóch powodów. Pierwszego nie zdradzę, bo mógłby to podchwycić mój niepełnoletni syn i wykorzystać w odwiecznej wojnie „załóż czapkę”. Drugi jest prosty. W trakcie treningu, moja głowa oddaje tak dużo ciepła, że utrzymanie go przez czapkę, mogłoby spowodować zagotowanie się mózgu. A to narząd, który przydaje się w codziennym życiu nad wyraz, warto więc o niego zadbać. Pewnie lekarze popukaliby się w czoło, mi jednak wygodniej chronić uszy, cienką elastyczną opaską.

Gdy biegam z kimś, biorę jeszcze paczkę chusteczek. Smarkanie to nieodzowny rytuał zimowego biegania ale wobec niektórych osób (szczególnie płci piękniejszej), mam blokady wydalania wydzielin nosowych bez użycia chusteczek. Poza tym czasem pojawia się silniejszy wiatr, który niespodziewanie potrafi zmienić lot pocisku wystrzelonego z jednej dziurki.

Jeszcze tylko skarpetki i buty (standardowe, tylko przy ciężkich mrozach dorzucam drugą parę – skarpet, nie butów), słuchawki w uszy, telefon do kieszonki i można zaczynać.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *