W ciągu pierwszych minut zawsze wydaje mi się, że założyłem za mało warstw. Przejmujące zimno, powoduje, że zaczynam bieg od wysokiego tempa. Co z kolei wzmaga pęd zimnego powietrza. Cudownie ;(
Z jednej strony podświadomie kurczę się w sobie, z drugiej staram się wewnętrznie poruszać wszystkimi częściami ciała. Najważniejsze to przetrwać pierwsze 15 minut. Później wewnętrzny piecyk zacznie buchać ogniem i uśmiech wróci na me lico. Będę się śmiał do siebie i innych zmarźluchów, którzy przemykają się okutani w szuby i inne kożuchy. A ja proszę, cieniutka kurteczka i nic mnie nie rusza. Mógłbym Was ogrzać, tyle energii produkuję! Część przechodniów spogląda na mnie z przestrachem, podziwem, a może politowaniem?
Bieganie czy ślizganie?
Nagle mój samozachwyt chwieje się razem ze mną. Zapomniałem, że bieganie zimą jest naszpikowane niespodziankami. Całkiem jak trawniki na wiosnę. Mało brakowało, a lód na chodniku załatwiłby mi przepustkę na niebieganie przez parenaście tygodni. Skręcona kostka czy w najlepszym wypadku obita dolna część „pleców” to niestety częsty efekt braku skupienia na tym, co pod nogami.
Mądrzy ludzie twierdzą, że bieganie po śliskiej nawierzchni oprócz tego, że ryzykowne to i nienajlepsze dla naszych mięśni. Ci którzy próbowali, wiedzą jak bardzo człowiek jest spięty w trakcie takiego biegu. Myśli się głównie o tym, żeby utrzymać się w pionie, a jak do tego próbujemy popracować na prędkościach to męczarnia jest nieziemska. Dlatego nie warto raczej robić w takich warunkach tempówek, raczej spokojne wybiegania albo siłę biegową wykorzystując ciężkie warunki np. zaspy 😉
Szczególnie narażone przy bieganio-ślizganiu są mięśnie przytrzymujące kręgosłup. Odcinek lędźwiowo-krzyżowy dostaje najbardziej w kość (kumulacja wysiłku podtrzymywania postawy), dlatego warto go wzmacniać i … oszczędzać, odpuszczając bardzo intensywne treningi. W końcu za chwilę wiosna i wtedy będzie można odpalić biegowe rakiety 😉
Bieganie po śniegu
Takim zimowo-żółwim tempem dobiegam do lasu. A tam zmiana nastroju. Drzewa uginają się od śniegu, ścieżki nie zostały wydeptane po nocnych opadach. Biegu po takim świeżym śniegu nie da się chyba przyrównać do innych okoliczności przyrody . Może do biegania po mocno pokruszonym szkle? Albo grubym piachu? O ile komuś udało się po czymś takim przebiec. W końcu ten odgłos (skrzypienia, chrzęszczenia, trzeszczenia?) powstaje podobno od łamiących się kryształków śniegu pod nogami. Dziś jednak nie jest tak wyraźny (temperatura jest za wysoka), raczej sympatycznie skleja podeszwę buta z podłożem. Trzeba tylko uważać na wydeptane kawałki – tam nawet najbardziej agresywna podeszwa nie pomoże.
Szczypanie w policzki i nos, piec pod kurtką, stąpanie po białym puchu, czapy śniegu na drzewach, a przede wszystkim radość, że przemogłem się, robię coś co nie jest wielkim wyczynem ale małym pstryczkiem w nos wszelkim przeciwnościom. Taka mała satysfakcja, przełamywania własnego śpiocha, lenia, niemożności. A na zakończenia czeka mnie jeszcze przyjemność pod prysznicem ;o)
Zimny czy gorący prysznic po treningu?
Zlodowaciałe ręce, niezbyt rozgrzane stopy i kolana, rozbuchany (od pary i potu) tors i … zimny prysznic. To nowa koncepcja. W poprzednich latach z wielką radością wskakiwałem pod gorący strumień i odtajałem pod nim przez kilkanaście minut. Był to jeden z magicznych momentów treningu. Realnie poczuć roztapianie się lodu w środku własnego ciała.
Okazuje się, że za te przyjemności, płaciłem później bólami pleców (stawy), a i mięśnie, i stawy nóg podobno cierpiały. Przerzuciłem się zatem na zimny prysznic. Pierwsze sekundy nie obywają się bez …. krzyku. Kontakt z zimną wodą wyrywa z gardła odgłos przypominający głośne stękanie i przyspieszony oddech. Na szczęście to tylko pierwsze 3 sekundy. Później można się przyzwyczaić. Gorzej gdy przenieść prysznic na wyższe partie. Do tego zabrakło mi jeszcze odwagi. Może kiedyś 😉 Póki co zmieniam strumień na zbliżony do ciepłego i … na tym kończy się mój zimowy trening.
Zaczyna się za to dobry dzień. Mimo kolejnego tygodnia bez słońca, błękitu nieba i paru innych radości życia, czuję się jak dobrze nakręcony bąk albo króliczek z nowymi Duracellami. Oby starczyło powera do następnego treningu.